Wywiad z Piotrem Machelem, nowym zawodnikiem klasy D-One!

Piotr Machel na D1

Nowy Rok już tuż, tuż, więc swobodnie można  się przygotowywać do sezonu 2012. Tak zrobił również Piotr Machel, który parę dni temu stał się posiadaczem nowego D-One, który na żaglu ma numer POL 120 a na co dzień będzie stacjonował w Gdyni. Postanowiliśmy porozmawiać z Piotrem o jego żeglarskich korzeniach i dlaczego wybrał D1?

Michał Korneszczuk – Piotr, żeglujesz już dość długo. Jak trafiłeś do żeglarstwa?

Piotr Machel – Dość długo to dobrze powiedziane. Zacząłem kiedy miałem 9 lat, na Optymiście…hmm czyli w roku 1976. Jesienią tego roku tata kolegi zaprowadził mnie do Jacht Klubu Stoczni Gdańskiej. Moim pierwszym trenerem był Waldemar Jarecki.

- Jakie były twoje następne łódki?

- Dalej pływałem krótko na Cadecie, z Pawłem Butowskim, który twierdzi, że szorstko go traktowałem. Choć jak się teraz spotykamy trudno mi w to wierzyć, bo jest trochę większej postury niż ja…haha. Potem przez kilka sezonów pływałem na OK Dinghy. Ale już wtedy było jasne, że będę potem pływał na Finnie.

- Jak długo pływałeś na Finnie?

- Zacząłem w 1984 od regat o Puchar Warszawy. Byłem kilka razy na Mistrzostwach Europy i Świata. Przełomowym dla mnie momentem było Mistrzostwo Polski Juniorów w 86r., co nie brzmi teraz bardzo imponująco, ale wtedy startowało 50 Finnów. A skończyłem pływać w klasie w 1992 roku. Skończyłem studia. Zaczęła się praca. Przyszły też cięższe czasy dla żeglarstwa. I splot tych okoliczności spowodował, że miałem dłuższą przerwę w pływaniu.

- Ale z tego co wiem bardzo dobrze wspominasz pływanie na Finnie…

- O tak! W tamtych czasach Finn to była elita polskiego żeglarstwa. Pływałem równolegle z takimi sławami jak Henryk Blaszka, Mirosław Rychcik, Jacek Sobkowiak. Kiedy ja z kolei byłem seniorem, swoją przygodę z Finnem zaczynali Mateusz Kusznierewicz i Dominik Życki. Dobrze też wspominam treningi z Andrzejem Zawieją.  Żeglowanie wtedy było też jednym z głównych celów w moim życiu. Pomimo stałych braków sprzętowych robiliśmy to niemal z fanatyzmem. Małgosia, wtedy przyszła moja żona, zrobiła mi nawet sweter na drutach ze znakiem klasowym na piersi. Muszę powiedzieć, że był on obiektem zazdrości nawet na regatach zagranicznych.

- Powiedziałeś, że po Finnie miałeś przerwę. Jednak jakiś czas temu postanowiłeś wrócić do aktywnego żeglarstwa.

- Tak, po pewnym czasie miałem dość kibicowania na lądzie. W 2004 roku sprawiłem sobie Omegę. Wydał mi się wtedy to trafny wybór, bo chciałem pływać bądź z kolegami z pracy bądź moimi dziećmi. Jednak nigdy nie udało mi się zaszczepić w nich takiego bakcyla abyśmy mogli prowadzić regularne treningi, aby stworzyć zgraną załogę. I po pewnym czasie zacząłem się rozglądać znowu za łódką jednoosobową. W pewnej chwili myślałem nawet o powrocie na Finna.

- Ale jednak zdecydowałeś się na D-One…

- Dokładnie. Kilka razy się przepłynąłem zanim podjąłem decyzję. I co mnie uderzyło, to to, że pod wiatr czułem się jak na Finnie. Ręce same trafiały tam gdzie są regulacje, ale pomimo większego w końcu grota nie czułem problemu z wybalastowaniem. Z drugiej strony jest to dużo nowocześniejsza łódka, która po odpadnięciu jest bardzo dynamiczna. No i ten genaker, który daje dużo frajdy. Z drugiej strony jest to lekka łódka, łatwa do transportu. Jedna osoba swobodnie daje sobie radę z całą obsługą. Zgodnie z hasłem Andiego Zawieji – Finnista (tutaj D1-nista) musi sobie dać radę sam. Też nie bez znaczenia jest to, że na D1 pływają ludzie, z którymi żeglowałem na Finnie – Philippe Rogge, Mike Maier. A z drugiej strony klasa przyciąga najlepszych obecnie żeglarzy. Na Gardzie pojawili się chociażby Tom Slingsby i Giles Scott. Dobrze jest ich podglądać w akcji z bliska.

- Na koniec chciałbym Cię zapytać czym dla Ciebie jest żeglarstwo? Co powoduje, że chce Ci się ubierać w piankę, kiedy na zewnątrz jest 10 stopni?

- Przez całe życie żeglowałem. Zawsze sprawia mi to radość. Żeglarstwo też jest dobrą nauką. Na przykład uczy dużej odporności psychicznej. Podczas regat nigdy nie można wpadać w rozpacz kiedy coś nie idzie. Ale z drugiej strony nie można tez wpadać w euforie, kiedy dobrze idzie. No chyba że właśnie skończył się ostatni wyścig. Co prawda teraz patrzę na również z innej perspektywy, bo stać mnie teraz na to, żeby się cieszyć z przegranej pomimo, że chciałem wygrać. W końcu bawi mnie każdy start. Ale tak naprawdę najważniejsi w żeglarstwie są ludzie. Wszyscy moi najlepsi kuple też są żeglarzami. Są to ludzie na których można zawsze polegać.

- Piotr, dzięki za rozmową. Do zobaczenie na wodzie w 2012 roku!

- Dzięki, nie mogę się doczekać!

Dodaj komentarz

Adres elektroniczny nie będzie publicznie widoczny.

*

*